Godło Tadżykistanu

Flaga Tadżykistanu

(Aby poczuć smak podróży po nieznanym świecie, podczas czytania słuchaj: Howard Shore - Lord Of The Rings - The Return Of The King)

Tadżykistan, Dolina Volgond, 2008-07-22. 2865 m n.p.m.

Śpiwory puchowe jednak się przydały, ponieważ w nocy było dość chłodno. Gdy się obudziłem, nie mogłem doczekać się, aż ujrzę Pik Samarkand - cel naszej podróży. Od razu otworzyłem wejście do namiotu, ale szczyt ukrywał się w chmurach. Przynajmniej nie padało i można było wyjść na zewnątrz.

Po wypiciu porannej herbaty rozłożyliśmy nasze mokre rzeczy wokół namiotu. Słońce świeciło, dając przyjemne ciepło, czyli zupełnie inaczej niż w stolicy 

Pik Samarkand nadal zakryty był chmurami, a my rozglądaliśmy się po okolicy, porównując ją z mapą. W miejscu, w którym się znajdowaliśmy, łączyły się dwie doliny rzeczne. Prawa prowadziła prosto pod Pik Samarkand, a w górze lewej widać było czoło lodowca i wodospady utworzone z wytopionego lodu. Pik Samarkand nareszcie zaczął wydobywać się zza chmur i momentami było widać jego fragmenty. Ale do końca nie byliśmy pewni, czy to, co widzieliśmy, było właściwym szczytem.

O godzinie 11:20 czasu lokalnego, ujrzeliśmy górną część Piku Samarkand. Dwuwierzchołkowy szczyt stał monumentalnie przed nami i oczarowywał swą tajemniczością i dziewiczością. Nasze marzenie spełniło się - dotarliśmy pod Pik Samarkand, jeden z nielicznych i niezdobytych jeszcze szczytów. A wszystko zaczęło się od losowego punktu na mapie i dwóch lat przygotowań. Nawet podczas zeszłorocznego rekonesansu w Tadżykistanie Irkowi i Dominice nie udało się dotrzeć tak blisko. Zatrzymali się jeszcze przed przeprawą przez Zerawszan.

Niestety pogoda nie była stabilna. Chmury nadchodziły z góry doliny i padało.Dlatego dużo siedzieliśmy w namiocie, gotując wodę na herbatę i jedząc przepyszny chleb, który podarowali nam gościnni Tadżycy z wioski.

Przestało padać. Irek leniwie zachwycał się okolicą, czytając książkę, a ja poszedłem na okoliczne wzgórze, aby wejść jak najwyżej. Dla bezpieczeństwa obiecałem, że jeśli chmury zaczną się zbierać znowu, od razu wrócę. Poszedłem i najpierw musiałem przeprawić się przez rzekę. Był ślad po starym mostku, ale przejście tam było ryzykowne, ze względu na silny nurt. Poszedłem w górę strumienia, aby poszukać lepszego miejsca na przeprawę. Wyżej rzeka rozbijała się na kilka pomniejszych strumieni, ale zawsze był taki, którego nie mogłem bezpiecznie przeskoczyć lub przejść. W końcu zszedłem na dół i przeprawiłem się w miejscu, gdzie zacząłem poszukiwania. Trochę się zamoczyłem, ale udało się. Zacząłem iść w górę. Od jałowca do jałowca  - tak uszedłem może 200 metrów, kiedy chmury zaczęły czernieć i zapowiadało się na deszcz. Chciałem iść jeszcze wyżej, póki nie padało, ale inaczej umówiłem się z Irkiem. Gdy doszedłem z powrotem do potoku, chmury nie były groźniejsze, dlatego pozwoliłem sobie jeszcze na spacer wzdłuż rzeki, do miejsca, gdzie łączyła się z drugą. Wróciłem do namiotu po niespełna dwóch godzinach od wyjścia.

Jednak z tych chmur nic nie wyszło - w dosłownym tego słowa znaczeniu, więc poszedłem w górę stoku niedaleko namiotu. Po ujściu jakichś 300 metrów w górę, doszedłem do kruchych skał, których nie chciałem dotykać. Za to widok był oszałamiający. Z tego miejsca pobliski lodowiec był o wiele lepiej widoczny i wypływało z niego 5 większych rzek, tworząc wodospady. Również widziałem lepiej, co znajduje się w dolinie prowadzącej pod Pik Samarkand - nie mogłem doczekać się następnego dnia, kiedy tam pójdziemy. W drodze powrotnej zaczęło padać, ale na szczęście bezpiecznie dotarłem do namiotu.

Następnego dnia przeszliśmy przez rzekę i poszliśmy w stronę Piku Samarkand po lewej stronie doliny. Natrafiliśmy na żleb wymyty przez wodę. Prowadził on kilkaset metrów w dół wprost do rwącej rzeki. Zrezygnowaliśmy i następnego dnia zamierzaliśmy pójść drugą stroną doliny.

Kilku Tadżyków było w okolicy, ponieważ szukali drewna na opał. Raczej nie było to łatwe zadanie. Kolejnego ranka dzień zapowiadał się dobrze. Szybko spakowaliśmy podstawowe rzeczy na całodzienną wędrówkę i udaliśmy się w stronę rzeki. Przekroczyliśmy ją innym w miejscu i było to o wiele łatwiejsze. Zbocze doliny było dość strome i w dodatku całe pokryte drobnymi kamieniami, ale bez większych problemów posuwaliśmy się naprzód. Rzeka majestatycznie wiła się jak biało-błękitny wąż, wydając przy tym groźny pomruk. W pewnym miejscu śnieg przykryty kamieniami nie topniał, tworząc fascynujący tunel dla płynącej rzeki.

Wznosiliśmy się powoli do góry, a na końcu doliny widać było ośnieżoną grań oraz lodowiec z wyraźnie zarysowanymi szczelinami. Dla tych widoków warto było tutaj przyjechać. Gdy zbliżaliśmy się do interesującej nas doliny, po której spodziewaliśmy się, że wyprowadzać będzie bezpośrednio na Pik Samarkand, zaczęło padać. Chwilę przeczekaliśmy i gdy deszcz zelżał, poszliśmy jeszcze kawałek dalej. Co prawda, chmury zasłaniały partie szczytowe, ale zobaczyliśmy to, po co tutaj przyszliśmy - czyli najłatwiejsze, naszym zdaniem, wejście na Pik Samarkand. Pełni wrażeń wróciliśmy do namiotu, oczywiście wcześniej ochładzając się w lodowatej rzece.Następnego ranka musieliśmy się spakować i czekaliśmy na karawanę osiołków. Niestety nie doczekaliśmy się i dwie godziny po umówionym czasie postanowiliśmy, że idziemy. Kierowca miał na nas czekać w Volgondzie w celu zawiezienia nas do Ajni. Dlatego nie mogliśmy zwlekać.Jeszcze tylko ostatnie spojrzenie na Pik Samarkand, który spowity był jak zwykle chmurami. Wzięliśmy po dwa plecaki - jeden na plecy, a drugi na piersi. Ciężką torbę z żelastwem nieśliśmy razem. Nie było to wygodne, ale nie mieliśmy innego wyjścia.Już prawie doszliśmy do górnej wioski, kiedy zobaczyliśmy osiołka z dwoma naszymi znajomymi. Okazało się, że zwierzak urwał się i uciekł. Stąd to opóźnienie.

autor: Krzysztof Sornat
korekta: Anna Wodniak